wtorek, 9 października 2007

Wyprawa do Chin 2007

Czas wyprawy: 21.07 - 18.08.2007 (ok. 4 tyg.)
Uczestnicy: Krzysztof Heimann, Maurycy Sarosiek, Michał Wąsik
Całkowity koszt na osobę: ok. 650 USD +
+ samolot ok. 2.200 PLN (Moskwa – Shanghai - 6854 km) +
+ szczepienia ok. 350 PLN + ubezpieczenie ok. 120 PLN

P – osobiste
O – organizacyjne
I - info

21-07-07 (sob.)

Wylot z Wa-wy 16.05 – przylot Moskwa 20.05 (2h) SU462 (dają drinki w LOT ;))
Moskwa 21.30 – Shanghai 10.10 (8.40h, dnia nast.) SU527

22-07-07 (niedz.)

Shanghai – jesteśmy na lotnisku po 10:00. Moskwa – Shanghai – 6854km! Niestety naszych bagaży brak... L Zgłaszamy zaginiecie i cierpliwie liczymy, że dotrą – co nam innego pozostaje ;)?!
Po wyjściu z lotniska mimo zadaszonego terenu - odczuwamy temperaturę i wilgoć...
O: za wymianę waluty prowizje sobie na lotnisku śpiewają 50Y... Zasadniczo pieniądze się wymienia w Bank of China. Kurs 100USD – ok. 750Y.
O: autobus #5 do Peoples’ Square (16Y).
Przez park można przejść do Bund (wieżowce w stylu europejskim z lat 20-30 XIX w., promenada przy rzece, m.in. Perła Orientu, mnóstwo ludzi).
Z zaobserwowanych ciekawostek: rękawice motorowe przymocowane na stale do kierownicy; rower z przyspawanym grillem (a może grill z rowerem ;)); „nakładki” od łokcia do dłoni (rękawy).
Przechodzimy przez Nanjing Street – deptak, centra handlowe. Oferują nam zegarków, t-shirtów, butów bez liku ;)!
Z ciekawostek gastronomicznych ulicznych: melony, arbuzy i ośmiorniczki na patyku J!
O: nie da się wysłać smsów z polskiej na chińską komórkę. W ogóle w większości przypadków nie można dzwonić z chińskiej komórki za granicę...
Karta telefoniczna kosztowała nas 100Y (ze 130Y utargowane). W tym ok. 50 RMB na rozmowy.
I: Koszt samolotu z Shanghai do Chengdu – 1.420Y.
Zwiedzamy park niedaleko Buntu. W stawach pływają sobie czerwone rybki w dużych ilościach, które ludzie dokarmiają J!
Stare Miasto (Yu Yuan) – odnowione (jak prawie wszystko w Chinach, jak się później okazało), wraz z ogrodami. Nie weszliśmy do środka, bo spóźniliśmy się (wstęp do 17:00).
Trzeba się przebijać przez tłumy ludzi. Przechodząc 10m jest się na 100 zdjęciach ;)!
O: metro kosztuje 3Y.
Jedziemy na kolacje do Hunan Restaurant: ostrygi na ostro, żeberka jednako, jabłka w karmelu, bakłażany, kurczak z orzechami, piwo TsingTao (ponoć jedyne eksportowe).
I: Chińczycy w upal piją wrzątek. Chłodzone napoje to stosunkowa nowość...
O: Shanghai Taxi – taryfa początkowa 12Y, w tym 5 km jazdy.
Zaś udajemy się na piwko do Capitan Hostel – piękny widok na Bund z dachu. Piwo 30-40Y.
Pięknie podświetlony – ogólnie wiele rzeczy w Chinach lepiej wygląda nocą w świetle lampek ;)!

23-07-07 (pon.)

Kochana Kasia pożyczyła nam rowery i wielką frajdę sprawiło nam poruszanie się w szalonym ruchu drogowym Shanghaiu! J
Odwiedziliśmy Świątynię Nefrytowego Buddy (20Y świątynia + 10Y za samego Buddę). Dla chętnych jeszcze 10Y za muzeum – my sobie darowaliśmy…
O: Uwaga! Czasem zdarza się tak, że płaci się wejście do jakiegoś kompleksu, a zaś trzeba jeszcze za atrakcje wewnątrz dopłacać…
Świątynie – mnisi sprawiają wrażenie wynajętych do pokazów… Są bardzo zadbani, w czystych strojach... Tłumy ludzi czynią skupienie - odpowiednie dla świątyni - wręcz niemożliwym… Brak codziennych obrzędów… Ludzie raczej palą kadzidła, kłaniają się z kadzidłami przy czole na cztery strony świata, ewentualnie padają na kolana zwracając dłonie ku górze przed posagami bóstw.
Świątynia buddyjska składa się najczęściej z kilku pomniejszych budynków i głównej świątyni. Charakterystyczne są dwa bóstwa w głównej swiątyni. Są one zwrócone do siebie plecami. Po bokach są albo 2+2 bóstwa (królowie, jeden dzierży „gitarę” ;)), inny jest agresywny, ciemnoczerwony, kolejny znów prawie czarny...), albo Lohanowie (18), albo inni Buddowie, albo jakby bóstwa wychodzące ze ściany (pewnie kopia tych ze skał/grot/jaskiń). W świątyni nie ma krzeseł, wyłącznie klęczniki. Na krześle, biurku siedzą czasem mnisi i pilnują (bądź śpią). Przed świątynią jest ozdobna konstrukcja na wypalone / palące się kadzidła i coś jeszcze o nieznanym mi przeznaczeniu... ;) Na posągach ludzie zostawiają pieniądze, na ołtarzach jedzenie: owoce, nawet próżniowo pakowane produkty J!

P: Wracamy do mieszkania Kasi i dzwonimy po bagaże: albo zajęte, albo nikt nie odbiera, albo mówią tylko po chińsku, albo odsyłają pod numer, gdzie nikt nie odbiera, albo zajęte i tak w kółko… Chcemy jechać na lotnisko, ale paszporty daliśmy Kasi... Rowerkiem do biura Kasi. Jesusowi udaje się dodzwonić i nasze bagaże dowożą do mieszkania ok. g. 20-21.
Rowerami do Old City – takie slumsy, wąskie uliczki, mnóstwo straganów, pierwszy posiłek na ulicy w torebce foliowej (6Y) i… wszystko w porządku! J
Siliupu – przystań promów. Bilety na prom jednak są gdzieś indziej – nie można znaleźć… L

Traffic – porządek jak w ulu ;)! Mnóstwo pojazdów: rowerów, ryksz, motorowerów, motorów, samochodów, autobusów, wynalazków trójkołowych! Ludzie jeżdżą pod prąd, w poprzek skrzyżowania, mało osób baczy na światła, od kierunkowskazów raczej stronią, za to klakson to ulubiony przyjaciel! ;) Są ulice, po których nie można jeździć rowerami. Ba! Nawet czasem na deptakach nie można prowadzić roweru! J Ogólnie przyjęte jest za to jeżdżenie po chodniku! J
Taxi jest raczej tanie. W kilka osób, na niedługich odcinkach opłaca się bardziej niż metro! J Do kierowcy konieczne trzeba mówić "sifu" (mistrzu) ;)!

I: po wizycie w toalecie - charkanie powszechne (nie tylko tam). Nawet, jeśli są drzwiczki do ¾ kabiny, często ich Chińczycy nie zamykają… Są takie toalety (np. przy dworcu w Pekinie), gdzie w ogóle przegródek brak…

I: Zasadniczo brak biur informacji turystycznej w Chinach.

I: woda 1,5l – 1,5-4Y

24-07-07 (wt.)

Z Kasią na Shanghai Railway Station. Kupujemy bilet do Ningbo (102Y). 10:45-14:40 (4h).
O: Żeby wejść do poczekalni musisz mieć bilet. Na kasach czasem jest napisane: "We speak English" J (w sumie tylko w Shanghaiu się z tym spotkaliśmy)!
Ningbo – masakra... Czeski film... Nic nie wiadomo... Wciągamy pierwszy makaronik w knajpce z siedzonkami (7Y).
I: hotel, pokój 2 os. 130=> 120Y – na razie nie korzystamy.
Na pomoc przychodzi nam – jak się zaś okazało – właściciel fabryki tekstyliów (Zhou). Podwozi nas Lexusem na północny dworzec autobusowy.
O: w większych miastach jest np. kilka dworców autobusowych i kolejowych. Trzeba baczeć, z którego odjeżdża twój pociąg. Z różnych dworców są kursy do różnych lokalizacji...
Autobus 1:05 (38Y) do Shenjiamen na wyspie Zhoushan. Autobus jedzie przez ok. 2h (mija się wciąż fabryki po obu stronach drogi). Zaś wjeżdża na prom, płynie się ok. 45 min. i znów autobus jedzie lądem ok. 30 min.
P: Gadamy z młodym Chińczykiem na promie: dlaczego masz długie pazury? Odp.: zapomniałem obciąć... Ups! Ale wtopa... ;)
Shenjiamen – hotel 120Y (cena za pokój). Elegancko! J W pokojach jest wszystko, czego zapragniesz! Do kupienia: bielizna, jedzenie, zupki, napoje, cola, woda, alkohol, prezerwatywy, ręczniki.
Spacerujemy po promenadzie nad morzem. Ślicznie oświetlone statki (ok. 23 gaszą światełka).
P: Spotykamy Benjamina i Matild z Francji. Ich tez Lonely Planet oszukał, że tu wylądowali ;)!
Masaż całego ciała 40Y.

25-07-07 (śr.)

Shenjiamen – ok. 5km od centrum jest Speed Ferry np. o 9:00 (BanShenDong) do Putuoshan (20Y, 45 min.).
Putuoshan (110Y). Przechowalnia bagażu (4Y), 6:00-16:50. Wszystko super zorganizowane. Za wszystkie atrakcje trzeba jednak dodatkowo płacić. Meeega gorąco...
Wielka złota statua Guanyin (bóstwo miłosierdzia), zwrócona w stronę morza.
Klasztor nieopodal...
Mikrobusiki 2-10Y w zależności od odległości.
Mikrobusikiem do Fayu Temple (w świątyni jest wrzątek z kurka J).
Wchodzimy schodami na górę. Schodzący Chińczycy, którzy wjechali kolejką nieco się z nas podśmiechują J...
Droga na zachód od szczytu – nuda...
Paradoks: po drodze widzieliśmy, ze niszczy się wiele gór/wysp na budulec. Z drugiej strony osusza się teraz, tworząc groble i stawia tam bloki...
Miły relaks w pawilonie koło Puji: my i dwóch mnichów różnej płci! J Kontemplacja mrówek... J
Odbieramy bagaże i próbujemy znaleźć - jak z mapy wynika - największą plażę w północnej części wyspy. Treking po klifach, przeprawa przez dżunglę – nie znajdujemy plaży – mapa przekłamana (wg nas ;))! Znajdujemy za to cmentarz...
Nocujemy przy morzu, w nieczynnych kamieniołomach. Kąpiemy się w morzu wschodnio-chińskim. Przepiękne widoki na okoliczne wyspy, plaże, morze...
Nie da się jednak za bardzo spać w nocy – zbyt gorąco... Zbyt wilgotno...

26-07-07 (czw.)

Putuoshan – wczesna pobudka (dopiero nad ranem nieco się kimnęliśmy). Busikiem do przechowalni bagaży. Puji Temple i okalające ją stawy, mosty lukowe, fontanny – naprawdę malowniczo (gdyby nie tyle osób – musimy się w końcu przyzwyczaić, inaczej nie będzie)! J
Noclegi na wyspie są bardzo drogie – ok. 250Y za dwójkę. Ponoć jak już nie przepływają promy, pod wieczór można coś dostać za 100Y (i tak za dużo) ;)...
Zwiedzamy jeszcze źródło nieśmiertleności (dla nas jakiejś choroby bardziej).
P: Spotykamy Benjamina i Matild! J Spali na plaży, bez namiotu, ale się na komary skarżyli J!
12:30 prom do DaXie (Ningbo). 1h woda, zaś 1,5h nie klimatyzowany autobus L...
Chcemy dotrzeć do Huang Shan. Wracając z Putuoshan, oczywiście nie udało nam się zdążyć na ranny autobus, bo dobiliśmy do Ningbo po południu... Należy zaznaczyć, że w Ningbo są 4 dworce autobusowe i trudno się zorientować, z którego jedzie właściwy autobus. Jesteśmy zmuszeni nocować w Ningbo... Hotel 118Y (elegancja: ręczniki, mydełka, klima to MUS, porządeczek), koło dworca autobusowego. Idziemy na I-net. Kafeje gigantyczne – „lotniska” i mnóstwo osób, ale często zadymione... Wcinamy pierwszego arbuza w Chinach – pycha! J
Kolejna dygresja: miasta są ogroooomne i wiele bardziej nowoczesne, niż się spodziewałem.

27-07-07 (pt.)

Autobus z Ningbo do Huang Shan City (Tunxi) 7:25 (108Y, 8h, jeden autobus dziennie).
Na dworcu autobusowym spotykamy Amerykanina, który się mega wkurza, że wszyscy go co chwila zaczepiają, oferują jedzenie, herbatę, ale nikt nie oferuje rzetelnej informacji. Rysuje nam mapkę Tankkou J.
Huang Shan City (Tunxi) – Tankkou (13Y, 1,5h). Pada! L Wreszcie! J Meeega wielkie jezioro po drodze mijamy...

Tankkou. Spotykamy Simona (Mr. Cheng, +86 130 855 926 03) - Chińczyka, który bardzo dobrze mówi po angielsku. Zagaduje nas w markecie. Załatwia nam minibusik za 40Y do wschodniego wejścia do Parku Huang Shan. W restauracji spotykamy Czecha – Petera, który pracuje jako kelner w lepszych restauracjach na całym świecie i podróżuje sobie (Indie, Nepal, Bhutan, Kambodża, Wietnam, Tajlandia (!), Laos (!), Filipiny, Brunei – muzułmanie)! J Mówi o dziurze w plocie, która potrafi zaoszczędzić 200Y (100Y stud.).

Huang Shan. Dojechaliśmy pod bramy po zmroku... Było ok. 21 (zaczyna się ściemniać po 19)... Najpierw szwędając się wchodzimy na jakieś podwórze, skąd nas oddelegowuje policja. Jest mokro po deszczu... Po oględzinach udało się w krzaczory wejść i przez meeega stroma zbocza, bujnie porośnięte, zaliczając glebę od czasu do czasu (nawet gałąź mi okulary "ukradła"), udało nam się po ok. 1-1,5h dojść do „oficjalnej” ścieżki! :) W drodze są wykute schody, bo góry są naprawdę kosmicznie niedostępne...
Najpiękniejszy wieczór: zero ludzi, chłodniej, poświata księżyca (prawie pełnia), strzeliste góry i po kolejnych 2,5h wspinaczki (ok. 24) dochodzimy do Bei Hai (prawie szczyt).
Rozstawiamy centralnie nasz „domek” przed burżujskim hotelem z dwójkami za 1280Y (najtańszy pokój), obok innych namiotów, których wynajem kosztuje (jak się zaś dowiedzieliśmy) 200Y ;)! Jest ok. 1:00 w nocy, jak idziemy spać J! Ale jacy szczęśliwi! J

28-07-07 (sob.)

Huang Shan (Bei Hai) wstajemy na wschód słońca 3:00-3:30. Meeega zaspani podążamy za rodzącymi się tłumami do Bright Summit (jakieś 45 min. marszu po 2h snu).
P: Spotykamy parkę Anglików (dziewczę studiuje anglistykę, miała rok przerwy na prace w biurze, ponoć w Pekinie browar chodzi za 5Y w dzielnicy Backpackerów – nie doświadczyliśmy L).
Powoli robi się jasno... Czekamy długo... Mnóstwo Chińczyków - każdy robi zdjęcia czym popadnie (aparaty, telefony - nie mam aparatu zaznaczam, wiec nie wiem, jakaż to przyjemność J). Wreszcie około 5:15 niespodziewanie mocno czerwone słońce prześwituje zza chmur J... I po 5 min. było po wszystkim :)!
Wracamy do namiotów na boisku do koszykówki, a tam już o 7 dzikie tłumy i koniec spania... Szybko zwijamy namiot (nikt o nic nie pyta, tylko pracownicy patrzą na nas nieobecnym wzrokiem). W hotelu Bei Hai za darmochę można zostawić bagaże, co robimy. Przebywamy trasę do Shixin Feng, zaś (już z plecakami) przez północną stację kolejki, z powrotem do Bright Summit (3km – 1h), następnie do kolejki zachodniej (znów dzikie tłumy).
Odbijamy na Celestian Mountain (1.819 m npm). Szczyt Kwiatu Lotosu niestety zamknięty, podobnie jak położone poza parkiem ciepłe źródła – remont, ponowne otwarcie 2008. Celestian Mountain (inkl. Heaven Staircase) ekstremalnie strome zarówno w górę, jak i w dół (uwaga na kolana!), bardzo wąskie przejścia (trzeba było plecak przed sobą nieść!), ale niesamowicie! Widoki śliczne!:) Tuz przy zejściu straszny hałas od świerszczy – niewiarygodne J...

Mountains – natura… może dlatego, ze byliśmy w „scenic spots” natura była okiełznana: wycieczki po świętych górach odbywają się z góry wyznaczonymi szlakami, najczęściej po schodach (stromych). Chińczycy preferują wjazd na górę kolejką, schodzenie schodami, albo powrót również kolejką. Chodzenie po górach dla chodzenia po górach – niezrozumiała rozrywka ;)…

Bambus – super roślina, bardzo praktyczna. Robi się z niego nosidła dla tragarzy, a także rusztowania na budowie (i pewnie 1000 innych rzeczy, o których nie mam pojęcia ;)).

Mimo to Huang Shan są zaprawdę malownicze, skrywa je często mgła, są strome, strzeliste, miejscami bardzo gęsto zalesione, miejscami zupełnie nagie, z gigantycznymi głazami...
I: Chińscy przewodnicy mają megafony przy pasku... Gdy zbierze się kilku w jednym miejscu przekrzykują się nawzajem L... „Trochę” to psuje ciszę gór... Wycieczek zorganizowanych całe mnóstwo. Uczestnicy chodzą w identycznych czapkach, koszulkach, z identyfikatorami podążając za chorągiewką trzymana przez przewodnika! Super organizacja ;)!
Nieco sfatygowani dotarliśmy na dół...
Po wyjściu z parku zadzwoniliśmy do Simona, żeby wysłał po nas taxi z Tankkou (taniej niż taxi spod parku). Po pewnych perturbacjach wraz z parą młodych Chińczyków pojechaliśmy za 60Y do miasteczka (taxi spod parku 80Y).
Simon – trochę folkloru poznaliśmy... Jeśli je się u gościa (min. kwota), załatwia np. bilety autobusowe bez prowizji. Jeśli nie – trzeba dopłacić... Nie jest to jednak oficjalnie nigdzie napisane, powiedziane. Ok - jest logiczne, ale mało przejrzyste, dlaczego inne ceny się co chwila pojawiają... Dla Chińczyków ważne jest by zachować twarz („face”). Zapłaci on nawet za nierzetelnych turystów kierowcy taksówki, byle by być szanowanym wśród społeczności...
Simon załatwia nam syfiasty hotel (chyba 80Y) z gościem-jeleniem oraz karaluchem (gigant) śmigającym na dzień dobry po korytarzu. Hotel w cenie takiego z mydełkiem, ręczniczkiem itd., tylko wygód brak. Spędzamy jeszcze chyba z pól godziny na negocjacjach dot. klimy... Otóż ponoć normą jest, że centralnie klimy się wyłącza ok. 5 rano... My negocjowaliśmy by była włączona do 9am za dodatkowe 10Y...
Gość robił też wielki problem, że idzie spać i nie będziemy mogli późno wrócić... Udało się mu uświadomić, że komóreczka zadzwoni, to grzecznie wstanie nas wpuścić...
Tankkou zasadniczo jest nudne... Są dwie duże ulice po obu stronach rzeki i wciąż ktoś nagabuje na herbatkę, „chifan” (obiad), bilety albo inne duperele...

29-07-07 (niedziela)

Tankkou. Idziemy sobie na Internet
Ok. 11:30 wciągamy obiad u Simona – angielskie menu (wołowina, sos sojowy, cebulki, bakłażan) zaoszczędzając na tym 10Y prowizji za bilety, którą to wcześniej pobrał, bo nie mieliśmy ochoty się obżerać na noc, tylko nas na owoce naszło ;). Dostajemy bilety do Jiuhua Shan (35Y).
O: można pewnie kupić bilety w hotelu, koło którego zatrzymują się autobusy. Idąc od Huang Shan City (Tunxi), w Tankkou trzeba podejść nieco wyżej niż się zatrzymał autobus z Huang Shan City, po prawej stronie – najlepiej zapytać ludzi J!
I: Z Huang Shan do Jiuhua Shan autobus 13.30, 51Y, 215km (my nie korzystaliśmy).
O 13:20 miał być autobus. Po malej obsuwie jedziemy. W autobusie „Ong bak”. W Chinach naprawdę filmy o sztukach walki są popularne! J Ok. 18 miał być u celu. Po drodze - bez stresu – trzeba się przesiąść do mniejszego busika. Tenże busik dojeżdża dokładnie pod bramę dolną parku Jiuhua Shan (zaraz do wykasowania za wstęp ;)). Bilecik normalny kosztuje 140Y (50% zniżki dla studentów).
O: Polak potrafi, czyli rada – kombinować. Ponieważ (naciągane tłumaczenie) bilety do parków są mega drogie, można np. kupować na legitymacje studenckie, albo dowód osobisty, albo cokolwiek w różnych kasach bilety ulgowe i przekazywać dalej geriatrii. Przy wejściu nie sprawdzają legitymacji. Dojazd do wrót parku autobusem (1x tam i z powrotem) jest wliczony w cenę biletu. Wstępy do większości zabytków tez są darmowe (nie dajcie się naciągnąć na świątynię zaraz przy wjeździe – będą takie jeszcze darmowe). Tradycyjnie: podświetlenie wiele uroku dodaje miastu J (takie małe w środku parku). Trafimy na operę chińską z mega przesterującymi głośnikami ;)...
O: raczej w Chinach z namiotem trudno, bo wszędzie pełno ludzi i teren raczej nie sprzyja...
My próbujemy się rozbić, gdzie tylko można - w ramach tradycji i po prostu sympatii do spędzania nocy „na dzikusa” ;)!
Po długich poszukiwaniach koło jakiegoś cmentarza się rozbijamy (dobra miejscówka obok w kamieniołomach akurat przez jakąś parkę zajęta), ale rano wcześnie trzeba wstawać, bo Chińczycy od samego rana już baraszkują...

30-07-07 (pon.)

Jiuhua Shan. Udało się za darmo w hoteliku zostawić bagaże. Nieco nam się traska pomyliła (tak się dobrze szło), ale na pomoc przyszedł busik ;)! Podążamy na szczyt wschodnim wejściem. Wiele świątyń tutaj faktycznie działa. Są wiele bardziej klimatyczne niż w Huang Shan, widać mnichów, mniszki (ubrane jak mnisi), wiele knajpek / noclegowni mija się po drodze (warunki bardzo podstawowe, ale pewnie tanio). Tutaj również można sobie zafundować (w ramach pielgrzymki ;)) wjazd kolejka linowa na jedna ze świętych gór.
P: Przy świątyni blisko szczytu spotykamy Szweda (Lars) wraz z azjatycka małżonką.
Mimo grzmotów wchodzimy na najwyższą górę. Mały Chińczyk w klapkach biega po górach koło nas jak kozica, co nas w kompleksy nieco wpędza... ;)
Schodzimy, by zdążyć odebrać Krzycha. Autobusem do dolnej stacji parku (wejście). Dostaję właśnie telefon od Krzycha, że jest już na górze! A ja na dole... Po negocjacjach udaje mi się nie płacić za autobus jadący znów do wrót parku. Udało nam się spotkać z Krzychem, a wszyscy się śmiali, że miejsce spotkania będzie „ przy murze chińskim” ;)! Żłopiemy piwko na tę radosną okoliczność na Laojia (stara ulica). Dosiada się Xuqing (Chińczyk). Prosi, czy mógłby z nami się jutro w góry wybrać – no dobra ;)...
Tym razem już obczailiśmy w czasie dziennych wędrówek lepszą miejscówkę na namiot, na jakimś gruzowisku, blisko centrum J!

31-07-07 (wt.)

Jiuhua Shan. Pobudka ok. 6:00. Zostawiamy plecaki w hotelu (innym niż poprzednio). Na śniadanko wcinamy pierożki, michę płynnego ryżu, jajco i tofu – całość za 5Y J! Po telefonie spotykamy się z WuXing. Objaśnia nam symbolikę poszczególnych Buddów. Guanyin jest na przykład od płodności (kobiety, które chce mieć synów proszą ją o to), a także od pokoju.
Tym razem wybieramy wejście zachodnie. Po drodze mijamy również świątynie i jaskinie, lecz nie w takiej ilości, jak przy wschodnim wejściu. Znajdujemy super miejscówkę na kąpiel, wraz ze skakaniem i prysznicami (wodospady) ;)! Z powodu wzmożonej koncentracji na parcie do przodu, minęliśmy zejście w prawo (koło zagospodarowanego miejsca – daszek, schody), ale za to widzieliśmy trzy inne szczyty (koniec szlaku). Nasz Wuxing nieco się zmachał wedrując z nami, szczególnie, że się z jeansach wybrał. Kończył wyprawę z slipach ;)! Docieramy na szczyt, ten co poprzedniego dnia (ale Kris nie widział) i schodzimy szlakiem, którym poprzedniego dnia wchodziliśmy. Po drodze upatrzone już miejsce z „basenikiem” (szambikiem;)) w potoku, gdzie rozochoceni poprzednią kąpielą postanawiamy się schłodzić. Ucztujemy tez za ok. 50Y na cztery osoby.
P: do teraz Krisa nogi bolą ;)

Food – generalnie jedzenie nawet w restauracjach jest tanie. Jedzenie pierogów / pyz na ulicy na śniadanie może się znudzić… Można wielu egzotycznych rzeczy spróbować (np. mango J, dragonfruit). Podróżując z plecakami nieco szkoda czasu na codzienne długie celebrowanie posiłku jednak ;)…
Jako zapychacz najczęściej zamawia się ryż lub makaron oraz dodatki („lepszejsze”) – wszystko na obrotowym stole. Zazwyczaj ilości są gigantyczne, wiec lepiej mniej zamówić, jeśli chce się od tego stołu jeszcze wstać ;). Miłe jest, że herbatę dają praktycznie bez ograniczeń ;).
W Chinach wpadli tez na coś, na czym miałem zbić fortunę w Polsce, a mianowicie na napojach mlecznych – acydofilnych ;)! Pyszniutkie owocowe mleczka za 3-4Y z lodóweczki!
Piwo raczej jest mizerne i zdarza się, że nawet go do lodówy nie ładują...
Jest też mnóstwo przydatnych dla podróżników suszonych orzeszków, owoców, warzyw (np. fasola) często w dziwnych sosach, z dziwnymi przyprawami (mi smakowały) 2-3Y.
Owoce można nabyć pojedyncze najczęściej za 1-2Y (1Y banan, 2Y asian pear – gruszko-jabłko). Oczywiście lepiej kupować na wagę większą ilość, niż pojedyncze sztuki – taniej.
Wrzątek można otrzymać w takich miejscach jak: dworce, pociągi, świątynie – choć nie zawsze jest...

W jednej ze świątyń paradował całkiem uroczy kogut J! Super to kontrastowało z posągiem Buddy obok! J
Jako wymagający biali turyści, mimo, że dość późno już zeszliśmy z gór, udało się nam przekonać obsługę (telefonicznie – Wuxing oczywiście), żeby przysłali nam autobus J! Zabieramy plecaki (tym razem już pan zapragnął na nas zarobić) i podążamy na autobus, który miał niby być o 21 dowożący do wejścia do parku. Po jakimś czasie tracimy nadzieję, że przyjedzie i udajemy się na reklamacje do pobliskiego biura (24h).
I: ciekawym jest, że w wielu zawodach ludzie praktycznie są 24h/dobę w pracy. Śpią po prostu w miejscu pracy. Mają parawanik, łóżeczko i w razie jak ktoś przyjdzie po nocy śmigają w eleganckiej piżamie ;). Tak było i w naszym przypadku! ;)
Telefonik uczyniony przez mila panią i już za chwile zjawia się autobus J!
Jest ok. 22. przy wejściu też wszyscy szykują się do spania. No to my za ich przykładem. Centralnie rozbijamy namiot (a raczej sama moskitierę) na parkingu J.

01-08-07 (śr.)

Jiuhua Shan. Wstajemy tradycyjnie wcześnie, bo o 7:00 autobus do Wuhan (129Y). Puszczają znów film kung fu Nieustraszony („Fearless”) z Jetem Li. Około 15:30 docieramy do Wuhan. Po drodze ok. 12 przerwa na obiad. Chińczycy sztywno trzymają się rytuału posiłkowania o tej właśnie godzinie.
W Wuhan rozbijamy się taxami, bo zależy nam, by zdąrzyć na jakiś środek transportu tegoż dnia (2x: 9Y i 17Y). Najpierw do innego dworca, zaś na przystań promów.
O: Ctrip pomogą tylko w rezerwacji pokojów, samolotów i wycieczek. Nie pośredniczy w rezerwacji biletów. Z naszego późniejszego doświadczenia w Pekinie wynika, że ceny z ich ofert pozostawiają wiele do życzenia budżetowemu turyście, wiec my w ogóle z ich usług nie skorzystaliśmy. Szkoda pieniędzy na telefon...
Brak miejsc na pociąg do Chungqing, do Yichang już odjechał.
Prom na druga stronę rzeki (1Y).
Spływy po Jangcy zaczynają się za Yichang (za tamą). Promy pływają albo do Chungqing, albo Fengjie i z powrotem. W biurze turystycznym oferta za 550-650Y w 6-os. pokoju. Żart... ;)
Jedziemy autobusem do Hankou Railway Station. Kupujemy bilety na następny dzień do Yichang.
Próbujemy noclegu od „babuszki”. Miejsce nędzne (chyba najgorsze, w jakim spaliśmy), choć jest klima i prysznic (90Y / pokój, w tym 10Y dla „babuszki” za doprowadzenie). Pamiętać należy, że Chińczycy raczej śpią na twardych łóżkach (bambusowa makatka na desce). Podstawa w pokoju jest klima, bez której trudno w ogóle tam egzystować! :) Łazienki są łączone z ubikacją :)! Mieliśmy też maskotkę w pokoju w postaci karalucha giganta, ale gdzieś się nad ranem zawieruszył... ;)
Urządzamy sobie spacer slumsami Wuhan (w sumie to tam spaliśmy) - mnóstwo małych straganików na ulicy. Zabawne jest to, że syfik to równoległa ulica do mega komercyjnej, z firmowymi sklepami, po prostu nieco w głębi... Bronxy mają ten plus, że jest tanio. Posilamy się arbuzem na krawężniku wraz z mieszanka ulicznej woni i innymi specjałami (2-3Y).

02-08-07 (czw.)

W Wuhan przy dworcu po raz pierwszy widzieliśmy tai chi z wachlarzami...
8:40 pociągiem do Yichang (49Y). Pada. W czasie posiłku Kris (najlżejszy) rozwala plastykowe krzesło w przyulicznej knajpce i jest kupa śmiechu ;)!
Autobus do Ming Piao (pierwsza miejscowość za tamą, +- 13Y), czyli ogólnie do Trzech Przełomów (San Xia) – bardzo malownicza droga przy Jangcy. Przejeżdżamy tez przy tamie.
Ming Piao – oblężenie naciągaczy różnej maści – brrr... Pewien przedsiębiorczy sklepikarz dowozi nas do przystani (20Y, jak się później okazało – taxi 8Y) L... Kupujemy bilet w ostatniej klasie (chyba szóstej) za 66Y do Fengjie (pierwsza miejscowość za przełomami).
Przy przystani oferują nam nocleg za 20Y od osoby. Udaje nam się jeszcze stargować do 18Y, co czyni to najtańszym noclegiem w czasie naszego wyjazdu J. Mamy jeszcze trochę czasu, wiec jedziemy taksą do miasta (ok. 5 km) na I-net i jedzono. Miasto ok. 23 zamiera totalnie... W pokoju witają nas dwa przyjazne nastawione karaluchy J...
P: W przypływie dobrego nastroju po napitku wyskokowym produkcji chińskiej, robimy jeszcze nocne pranie.

03-08-07 (pt.)

Ming Piao – rano przyszedł pan policjant do pokoju, bo tylko jeden paszport daliśmy do spisania dnia poprzedniego (w hotelach wypełniają swego rodzaju meldunek).
O: Często też pobierają kaucję, więc trzeba uważać na kwitki.
Zupełnie go zignorowaliśmy: nie mowił po naszemu, spieszyliśmy się na prom i nie chciało nam się wypełniać 15 min. bezsensownych formularzy... Pan podziękował i sobie poszedł ;)!
Nasz budżetowy prom miał płynąć o 10:30. Wypłynął po 12... W ogóle trudno było trafić na właściwy prom, bo mało osób kompetentnych po drodze (zero obsługi). Sama łajba odpowiadała cenie, jaką za nią zapłaciliśmy – tragedia... Dla Krisa – fana dirtów – rewelacja! ;) Za miejsce na górnym pokładzie trzeba dodatkowo 10Y dopłacić. Zanim to zrobiliśmy pan musiał się napracować, by nas stamtąd za darmo wywalić ;)! Nieco nerwów go to kosztowało ;)! Złodziejskie praktyki... Dobrze, że żadnych kabin nie kupiliśmy - syf straszny, a i tak nie mieliśmy zamiaru spać. Łajba cała przerdzewiała, najgorszy kibel, jaki w całych Chinach widziałem (łącznie z łazienką), wszystko kiczowate (lustrzana kula w bawialni), kotłownia, kuchnia – bleee... Smród na całym statku, woda leje się nie wiadomo skąd...
Same przełomy (mają być w 2009 zalane) – bez rewelacji... Ogólnie jak się płynie cały dzień – nudno... Tym bardziej, że poprzednie dni też w podroży spędziliśmy (pociąg, autobus) i mało zabytków po drodze... Bardzo kiepski film kung fu puszczają, ale winko nieco łagodzi jego kiczowatość...
Gdyby prom nie wypłynął z opóźnieniem, to może ostatni przełom (najkrótszy – 8 km) byśmy widzieli w dzień, a tak – w nocy...
Do Fengjie dobijamy po zmroku. Wygląda, że mało turystów tam dociera. Jemy na ulicy ichnie pyszności. Znajdujemy nocleg po negocjacjach na 4 p. (Chińczycy nie lubią cyfry „4”, bo brzmi podobnie do „śmierci” w ich języku). Mamy tylko wiatraki, a łazienka na korytarzu (ale noc nie jest aż tak gorąca) – 60Y / pokój. Należy zaznaczyć, że nawet w największym syfie (a tu było ok), zawsze jest świeża pościel.

04-08-07 (sob.)

Fengjie. Kupujemy bilet na autobus do Chungqing (153Y), ale dopiero na 10:30 (wcześniejszy o 7 ileś tam nam uciekł). Szwędamy się po jedynej uliczce.
Droga bardzo malownicza, przez góry, wąskie dróżki, często przy potoku. Smacznie śpię, a tu: bum! Autobus nie zmieścił się między TIRa z przeciwka, a rynsztok – koło tam wpadło (dodatkowo jeszcze na „poboczu” były zaparkowane inne auta). Czyni to około 1,5h przerwę w transporcie... I tak cud, że tylko raz się nie zmieścił. Po drodze widać było cale pojazdy w przepaściach...
Chongqing – przyjeżdżamy nocą, nie wiadomo dokąd (jakieś przedmieścia)... Bierzemy taxi na dworzec (+-20Y).
O: autobusy jeżdżą tylko do ok. 20-20:30. Pociągi i autobusy dalekobieżne sporadycznie jeżdżą nocą...
Jedziemy taksą na dworzec i dajemy się zaprowadzić „babuszce” do noclegu za 60Y.

05-08-07 (niedz.)

Chongqing. Tradycyjnie wczesna pobudka. Kupujemy bilet do Leshan (106Y).
W Leshan ludzie byli dla nas bardzo mili i pomocni. Na dworcu przechowalnia bagażu (1Y, do 18). Do Da Fo (Wielki Budda) jedzie autobus #3 zaraz z na przeciwko dworca. Wstęp 70Y (35Y stud.). Niedziela – meeega kolejki... Sam Budda robi imponujące wrażenie z dołu.
Autobus (42Y, super elegancki, z darmowa woda – jedyny raz) do Chengdu.
W Chengdu taksa do Backpackers hotel, ale chce 150Y za dwójkę. Myślę, że nie warto w ogóle korzystać z hosteli – są droższe niż rodzime noclegownie, bo nastawione na turystów zagranicznych. Oferują, co prawda różne wycieczki, ale i tak taniej samemu je zorganizować.
Znajdujemy hotel za 70Y kaucja 30Y (tylko 2 łóżka, brak klimy i klaustrofobia). Bujamy się dwoma rykszami po nocy (10Y za jedna). W Chengdu jest deptak, ale ok. 23 wszystko martwe... Do hotelu taxi 8Y.

06-08-07 (pon.)

Chengdu. Udajemy się po bilety do Xi’an – tylko twarde siedzenia dostępne za 105Y.
Jedziemy busem #9, zaś #523 do Instytutu Pandy (+-45Y) – bardzo urocze stworzenia! Mnóstwo białasów, pogoda mgielna... W ogrodzie są dwa rodzaje pand: zwykła i czerwona. Naprawdę można spędzić kupę czasu podglądając milusińskich i pstrykając im fotki.
O: nie jedzcie meleksem – to nieprawda, ze idzie się do Nursery 1/2h...
W Chengdu szwędamy się po sklepach.
Próbujemy jedzenia syczuańskiego (podobno najostrzejsza z chińskich kuchni), ale chyba cos kiepsko trafiliśmy...
O: Dokonuje wypłaty z bankomatu 2000Y (prowizja ok. 20 pln).
20:52 pociąg do Xi’an.

07-08-07 (wt.)

Xi’an. Znajdujemy hotel za 60Y (łazienka na korytarzu, klima jest). Jest już po południe.
Pagoda Wielkiej Gęsi 35Y (25Y stud.) – tak naprawdę tylko oplata obejmuje teren przyległy do Pagody. Za wejście na sama Pagodę należy zapłacić dodatkowo 10Y, co serdecznie odradzamy (waliło pokostem, w środku praktycznie nic nie ma, a na górze mega tłumy do malutkich przeszklonych okienek z panorama jak z wieżowca). Lepiej wejść za darmo na Pagodę w Jiuhua Shan.
Pagoda Malej Gęsi – już zamknięta, ale i tak po poprzednich doświadczeniach pagodowych nie dali byśmy się nabrać.
Podglądamy jakieś tańce na ulicy oraz spektakl z pompa przy bramie południowej.
Dzielnica muzułmańska wieczorem – super podświetlenie!

08-08-07 (śr.)

Xi’an – muzeum (35Y) – warto, choć w Zakazanym Mieście też jest, co oglądać.
Dzielnica muzułmańska, tym razem w dzień. Meczet (25Y) – bardzo przyjemnie J.
Świątynia Ośmiu Nieśmiertelnych (3Y).
Docieramy do Muzeum Banpo, ale już jest zamknięte... Mega nieprzyjemnie: brak hotelu (tylko jakiś obskurny burdelik), próbujemy coś znaleźć z wielkimi plecarami, wszyscy Cię skanują, gorąco, nędzna okolica...
Jedziemy jakimś autobusem z powrotem do miasta. Znajdujemy hotel po negocjacjach za 60Y / pokój (trzeba dopilnować, żeby na kwitku napisali to, na ile się umówiliście, bo nas na 10Y opitolili – niedużo, ale dla zasady niedobrze). Robimy pranko w pralce! J
Postanawiamy zakosztować luksusów i wybieramy się na obiad do restauracji J! W mało turystyczną cześć dobiliśmy i niemałe poruszenie wywołaliśmy swoja obecnością J! Obsługa aż z kuchni wychodziła, by nas oglądać, a bez tego było jej bez liku ;)! Bardzo jednak dbali o nas. Był problem z zamówieniem czegoś, bo szlaczki... Ulegliśmy ich propozycji i – jak się później okazało jedliśmy hot pot (68Y). Na środku stołu jest palnik, na nim stawiają gar z niby zupa. Do tego zamawia się dodatki, które się wrzuca do owego gara, zaś wyławia i konsumuje. My zamówiliśmy najpierw kurczaka, ale był z kośćmi. Po ugotowaniu kurczęcia, na tym co zostało gotuje się np. grzyby, tofu. Ogólnie niezła zabawa była J! Popilim bronkiem, zagryzlim słodkościami z marketu i było git ;)!

09-08-07 (czw.)

Xi’an – pada deszcz. Jedziemy z powrotem do Muzeum Banpo (35Y) – ruiny neolitycznej wioski pod dachem z kilkoma animacjami na komputerze. Nie robi powalającego wrażenia... Najbardziej interesujące były chyba fotografie prymitywnych ludów za Amazonii i Afryki (taka bonusowa wystawa).
P: Musimy wrócić do punktu wyjścia – koło dworca – nasze wycieczki z plecakami po Xi’an i zmiana noclegu – bez sensu...
I: ludzie transportują na rowerach niebotyczne ilości towaru – szok J!
Autobusem #306 do terakotowej Armii (+-23Y). Tabuny turystów.
I: panuje opinia o białych, ze są piękni / ładni i dlatego Chińczycy ich lubią ;)!
I: raczej niewiele kobiet w Chinach goli nogi, ew. włosy pod pachami, ale jak to ich facetom nie przeszkadza, to ok ;)!
U Terakowych Wojowników (90Y, 45Y stud.)Też szkoda pieniędzy na meleksa – nie jest tak daleko.
Zabytek ciekawy, choć przydaliby się przewodnik (mimo opisów po ang.). Na zdjęciach widać tylko tych posklejanych. W rzeczywistości większość z wojowników wala się rozwalona po glebie i dopiero ich rekonstruują... Ogólnie jednak – warto.
Wracamy na dworzec kolejowy. Jedziemy hard sleeperem (85Y) do Luoyang.

10-08-07 (pt.)

Luoyang. Docieramy na miejsce o 1:00am. Nic już nie jeździ o tej godzinie i jesteśmy zmuszeni szukać noclegu. Dwie przecznice od dworca (już bez pomocy „babuszek” – trzeba się nauczyć znaczków na hotel – binguan) znajdujemy bardzo porządny hotelik (60Y/pokój).
O: polecamy zawsze jak najszybciej uciekać od naciągaczy różnej maści sprzed dworców i samemu szukać sobie hotelików. Na pewno w pobliżu cos się znajdzie, ew. trzeba będzie kogoś zapytać, można wybrać cos przytulnego i nie trzeba płacić za „doprowadzenie”.
Rano autobusem #81 (3Y) jedziemy do Longmen (80Y).
P: Po drodze śniadanko w knajpce.
Bardzo okazały kompleks jaskiń z rzeźbami Buddów (Budd?!) różnych rozmiarów. Spaceruje się wzdłuż rzeki, po jej obu stronach. Obejście całości zajmuje kilka godzin, lecz naprawdę warto! Panuje bardziej autentyczny klimat, niż w większości zabytków, ciekawiej, większa różnorodność niż w Leshan.
P: Pogoda tylko nieco niedopisuje, ale nie jest zimno mimo mżawki.

Monuments – Rewolucja kulturalna… z tego, co czytaliśmy i widzieliśmy w czasie jej trwania multum zabytków uległo zniszczeniu. Większość rzeczy, które teraz się ogląda sprawia wrażenie, że zostały wyprodukowane w Disneylandzie i rok temu tam wstawione… Trzeba jednak przyznać, że może właśnie dlatego miejsca turystyczne są zadbane, wszystko jest ładnie odmalowane (przygotowania do Olimpiady). Nie mniej jednak brakuje nieco autentyczności, mistycyzmu, klimatu i spokoju…

Wracamy na dworzec autobusowy do Luoyang i jedziemy do Shaolinu (16Y). Docieramy, gdy już wszystko zamykają, tylko udaje im się nas wykasować na 100Y za wstęp.
O: można pewnie wejść pod wieczór do kompleksu i nie płacić wstępniaka. Nie zobaczy się co prawda świątyni wewnątrz (i tak odbudowana), las pagód tylko zza płotu, ani nie wejdzie do szkoły na pokaz kung fu, ale można pokazy obejrzeć, które odbywają się koło drogi i jest to tańsza opcja dla „nie-maniakow” Bruce Lee ;)!

Podążamy w mniej uczęszczaną część parku i nocujemy przy ścieżce z zejściem schodami do rzeki – super!
P: zimno... brrr...

11-08-07 (sob.)

Shaolin - zwiedzamy las pagód, świątynie (Shaolin Si), szkołę kung fu.
Biorę udział w pokazie jako wolontariusz J!
Oglądamy pokazy na świeżym powietrzu (można sprawdzić godziny pokazów na tablicach lub w informacji turystycznej przy wejściu). Końcówkę wieńczy patriotyczny akcent – flaga Chin. Ogolenie raczej chłopcy, nie starsi mistrzowie biorą udział w pokazach. Dużo gimnastyki, akrobatyki, różnych rodzajów broni, mniej walki wręcz / sparingów...
W części sklepowej raczej gadżety, niż autentyczne przyrządy do kung fu – kiczowate...
W informacji turystycznej można zostawić bagaż za darmo.
Szwędamy się po największej szkole „Ta Gou”. Warunki spartańskie: piętrowe łóżka, kilkunastu chłopców w pokoju, trening kilka godzin przed i po południu. W ciągu dnia czas na pranie, sprzątanie, jedzenie. Próbujemy ich specjałów w kuchni, której na pewno Sanepid by nie zaakceptował ;)! Za to bardzo tanio! ;)

Kung fu – gdzie mistrzowie z tamtych lat?! Kung fu (poza tai chi) nie jest popularne wśród młodzieży, nawet na zasadzie w-fu. Wybierają edukacje, by zaś zarabiać krocie. Można spotkać w miejscach publicznych (np. przy dworcach, w parkach, na ulicach) babcie i dziadeczków ćwiczących tai chi (nawet z mieczami).

Autobusem do Luoyang (16Y). Zostawiamy bagaże na dworcu kolejowym (4Y).
P: Szwędamy się trzy godzinki po miesicie.
Ładujemy się w hard sleeper do Taiyuan (175Y).
P: Baaardzo niemile panie w kasach. Brak miejsc na pociąg do Pekinu.
I: Za 220Y można się dostać autobusem sypialnym do Pekinu.

12-08-07 (niedz.)

Taiyuan.
I: widzimy kobietę, która na ulicy pozbywa się nadmiaru mleka z piersi...
By dojechać do Pingyao należy wysiąść na ostatnim przystanku autobusu #611 (Jian Nian). Autobus do Ping Yao (25Y).
Ping Yao – brak bezpośrednich pociągów i autobusów do Pekinu. Trzeba jechać przez Taiyuan.
Ping Yao (120Y, 60Y stud.) – ładne miasteczko z dynastii Ming, otoczone murami, z zachowana ponoć w większości oryginalna architektura. Na głównych ulicach mnóstwo straganów z pamiątkami, na miej uczęszczanych gruzowiska ;). Bilet uprawnia do wejścia do świątyń konfucjańskich, na bramy (nas wpuścili tylko na trzy, zamiast czterech L), mury.
O: można nie płacić wstępu, chodząc tylko po mieście – nikt nas nie sprawdzał...
Byliśmy na masażu stop (30Y/h/os.).
Ok. 19:10 pociąg na stojaka do Taiyuan (25Y).
Udaje nam się kupić tylko dwa miejsca na hard sleepera i jedno twarde siedzenie (wylosowuje je Kris). Wyjazd do Pekinu 21:30 (hard sleeper ok. 120Y).

13-08-07 (pon.)

ok. 8:30 lądujemy w Pekinie (dworzec zachodni/główny). Do ok. 12 łazimy z plecarami i szukamy noclegu. Już niby mamy, chce płacić, a tu się okazuje, ze nie dla białych i „rząd nie pozwala” i nas wywalają... W kolejnym trwało to wszystko tak długo, że Kris zdąrzył zaliczyć darmowy prysznic ;)! W takich hotelikach pokój kosztował ok. 100Y. W tych dla białych min. 300Y L!
O: Polecamy nocleg Shun An Kang, na przeciw szpitala Yu Yuan. +86 10 630 323 28, 6303 2328, 6315 0335 (120Y za dwójkę z dostawka).
P: telefon do Kasi BW.
Tian Tai (Świątynia nieba, 15Y/8Y stud. – same ogrody). Park nie zachwyca, za to znajdujemy lody, którymi się wszyscy w parku objadają śmietankowe z pomaranńzowym sorbetem (2Y).
Wierząc w ludzka pazerność i nieefektywność władzy znajdujemy nocleg za 140Y z łazienką, ale nieco syfiasty, bo bez okien w małych uliczkach poniżej Tian’anmen (hutongi). Pewnie wkrótce ich już nie będzie, bo obok trwały prace remontowe...
Spacerujemy sobie (już bez plecaków) po mieście: Tian’anmen, Wangfujing (deptak, sklepy, jemy tam skorpiony 10Y, ośmiornice 3Y, jogurcik 3Y, mleko kokosowe w kokosie 10Y, pyszne kuleczki w sezamie 5Y). Z buta dalej do Silk Street (Yongan Li) – kilkupiętrowy dom towarowy, z mnóstwem straganików, sprzedawcy mówią po angielsku i generalnie są nastawieni na zagranicznych turystów, wiec ceny tez z początku niebotyczne...
P: kupujemy windstoppery Mammut (takie same – raz 320Y, raz 200Y; myślę, że za 100-150 można kupić ;)).
Li li, 1st floor, A4-0047, Stores.ebay.com.on, socoolwaer@163.com

Shopping – ciężko jest się od razu przyzwyczaić, że zawsze oferując cenę dla białasa na początku (tzn. drożej niż dla Chińczyka)… nie byłoby krócej od razu jakąś rozsądną podać i podarować sobie targowanie się ;)? Trzeba się o wszystko kłócić i koniecznie przez kupnem czegokolwiek ZAWSZE pytać o cenę (szczególnie jedzenia). W Pekinie w centrach handlowych z początku jest niezła zabawa (ciągają za rękę, mówią, ze zabija, jak nie kupisz, ze jesteś przyjacielem, ze szef ich zabije za taka cenę itd...;)! Wrażenie jednak przykre zostaje, ze na każdym kroku chcą Cię na kilka kuaiow (yuanow) naciągnąć... Jak już - nie daj Boże - dałeś siano, a cos się zmienia i cena Ci się nie podoba, zadaj usilnie zwrotu! A jeśli chodzi o negocjacje, to w ogóle przed odejściem nie należy okazywać zainteresowania. Jak już sobie idziesz, wołają prawdziwa cenę, albo za chwile ktoś biegnie po Ciebie ;)!
Największa chamówa, z jaka się spotkaliśmy, to jak gość nas chciał za sześć bananów (prawdziwa cena ok. 5Y) wykasować 25Y! Skandal! Kilka metrów dalej kobieta nie chciała natomiast od nas pieniędzy za siateczkę orzechów (ale i tak dostała ;))!

14-08-07 (wt.)

Pekin, Zakazane Miasto (60Y) – najciekawsze muzeum w Chinach (jakie widzieliśmy oczywiście). Można tam faktycznie dużo czasu spędzić.
P: nas strasznie wymęczyło, chyba bardzo gorąco było...

People / język – jedno z drugim się ściśle łączy… nie znając języka wiele się traci z poznania danego kraju… My radziliśmy sobie z rozmówkami, ale trzeba jeszcze zrozumieć odpowiedz… Jakoś nam się udawało! J Mimo to traci się mnóstwo czasu, żeby załatwić podstawowe rzeczy (nocleg, bilety – kolejki)... Najbardziej pomocni są studenci w dużych miastach, którzy pytają czy można pomoc i to robią bezinteresownie. Jeśli mają chwilę czasu zawsze miło uciąć sobie pogawędkę! ;) Ogólnie wiele osób zagaduje „Hello!”, „Nice to meet you” itp., ale poza tym w większości niewiele potrafią powiedzieć... A szkoda...
Niesamowici są tragarze! Na bambusowych nosidłach wnoszą np. w górach całą masę towaru – respekt! Szanowali nas, bo my tez z plecarami ;)!
P: spotykamy się z Kasia i Nannem w restauracji J! Pyszności: kaczka po pekińsku (mięso zawija się w ciasto wraz z warzywkiem i sosikiem), ryba na ostro, kurczak na słodko-kwaśno, tofu i inne... J
Niedaleko znajduje się ulica z pubami dla białasów (kolejna przy Hou Hai). Mi tak średnio się to podobało... Widać, że w Chinach nie ma kultury (bądź jej braku) pubowej. Sami Chińczycy stoją na drugiej stronie ulicy i ślinią się na wyginające się panie za szyba... Zaraz obok ekskluzywnych pubów robotnicy śpią w namiotach przy drodze, bez klimatyzacji... Za małe bro można zapłacić 5Y po negocjacjach.

15-08-07 (śr.)

Wielki Mur – mieliśmy jechać w mało turystyczne miejsce, ale mając już lepszy nocleg dzięki kochanej Kasi i pani Ren, postanawiamy po prostu odchaczyć go w Badaling. Należy jechać do stacji metra Jishuitan, zaś około 1km na wschód pójść do autobusu #919 (koniecznie trzeba pytać o Badaling, bo autobusy o tych samych numerach różnie jeżdżą, 12Y). Bez pomocy sympatycznych studentów pewnie byśmy tam asami nie trafili. Chyba największe tłumy turystów na murze (60Y/30Y stud.). Udajemy się odnogą, gdzie mniej ludzi. Naprawdę stromo (jak w każdych chińskich górach na naszej trasie ;))!
Jedziemy na zakupy sprzętowe Sillicon Valley of Beijing (Zhongguancun) najlepiej trafić na cos w rodzaju hali ze sprzętem nowym i używanym. Nie za wiele się pewnie wynegocjuje, ale od razu dają sensowne ceny (nie jak w domach towarowych dla białasów).
Ponoć najlepiej w Hongkongu tego typu zakupy robić...
Idziemy na koncert alternatywny do Mao Live (z początku 30Y/os. Wchodzimy za 30! Za trzy os.). szukając trafiamy do Hou Hai – nocne życie Pekinu.

16-08-07 (czw.)

Pekin – dzień zakupów. Rozdzielamy się. W Parkson (dom handlowy w centrum) kiepścizna...
O: that’s Beijing – bierzące info o mieście. Np. w Hou Hai w knajpach lub hotelach za darmo.
Do optyka/okulisty (Zhong Ming Cui, 4th floor of Mingjingyuan Optical Market ChaoYang District, Beijing, +86 10 877 306 49) – dwie pary okularów (150Y i 300Y).
Podroby Gibsonów i inne gitary: #86 Xin Hua South Street Xuan Wu District. www.dbmusic.cn, musiccastle@163.cn, +86 131 675 978 11.
Spotykamy się w Pearl Market (uwaga: zamykają o 19:00)...
Jemy kolacje i w domu oglądamy łupy ;)!

17-08-07 (pt.)

Pekin. Metro do Xizhimen, zaś bus #106 do Pałacu Letniego (60Y całość, 30Y/15Y stud. - ogród). Bardzo przyjemnie, śliczne jezioro, górzysty teren.
Zaś znów Sillicon Valley of Beijing (Zhongguancun).
Pearl Market ponownie – zakupowe szaleństwo J!
O 18:00 spotkanie z Kasia i Natem w SOHO na Hot Pot. Ten jest w pełni profesjonalny: gar podzielony na trzy części, w każdej inny rodzaj zupy (w zależności od stopnia ostrości). Domawia się do tego mięsa, warzywa, ale i tak najlepszy jest sos sezamowy, który smakuje jak masło orzechowe ;)!
Spotykam chłopaków na Silk Street. Wracamy do domu hutongami.

18-08-07 (sob.)

Taxi do Xi Dan – Airport Shuttle (17Y).
Pekin 11.40 – Moskwa 15.55 (8.15h)
P: W Moskwie spotykamy Andrieja – Rosjanina, który mieszka w Szwecji.
Moskwa 21.00 – Wa-wa 21.15 (2.15)
P: Znajomy Maurycego odwozi nas na dworzec. I witaj Polsko: pyskówka przy wejściu do pociągu zaraz... L ale home, sweet home J! 27h na nogach ;)!

Rady ogólne:
nie bierz w ogóle ciepłych rzeczy (max. jedną sztukę, a najlepiej nic nie brać i kupić na miejscu) - w dzień jest gorąco, w nocy tak samo: stoisz na słońcu leje się z Ciebie, masz plecak - leje się z Ciebie strumieniami, chodzisz z plecakiem - zostawiasz mokra plamę za sobą ;)!
Jeśli ktoś lubi naturę i dzicz, to może być trochę zawiedziony... Hotele jak się nieco więcej zapłaci są nie najgorsze, ale w ogóle nie jestem do takich wakacji przyzwyczajony... Chiny są wielkie, my widzieliśmy ta część bardziej turystyczna, z zabytkami, ale na raz nie da się całości zobaczyć...
Chińczycy wcześnie wstają i robi się ciemno ok. 19. Lepiej wcześniej wstać i przekimać się w jakimś środku lokomocji, niż tracić dzień! J
Chińczycy noszą ręczniczek na ręce do wycierania potu, co w wysokich temteraturach jest wielce przydatne J!

Last, but not least: woda – to słowo nabierze pewnie nowego znaczenia, tak to było w moim przypadku J... Zaczęło się od „wody”, która występowała na ciało z gorąca i wilgoci, przez wody (herbaty) cieplej, którą pijąc zaraz miało się również wypoconą, aż do radosnych chwil pluskania się w orzeźwiających rzeczkach! W końcu w większości tez jesteśmy woda J!