poniedziałek, 24 grudnia 2018

32 Chile Torres del Paine - treking


Chile: Torres del Paine - treking

24.03.2008 (pon.)
Rio Gallegos

Poniedziałek Wielkanocny.
Pierwszy raz spędzam na obczyźnie Święta Wielkiej Nocy i jest to bardzo ciekawe doświadczenie. W porównaniu z Polska, wiele więcej odczuwa się Święta przez udział w nabożeństwach, których tutaj tez nie zabrakło, ale w Polsce wszystko odbywa się w większą “para”!
Przygotowaliśmy super śniadanie wielkanocne oraz obiadek (no cóż, tak to jest, ze jedzonko tez jest nieodzownym elementem Świąt) ;)!
Cały dzień zleciał nam bardzo szybko na przygotowywaniu się do wyjazdu, luksusowym moczeniu nóżek, doglądaniu prania i innych prozaicznych czynnościach.
Wieczorem jednak zaskoczyło nas, ze około 20 osób, które brały udział w Via Crucis chciało się z nami pożegnać! Wszyscy przyszli do obispado i zjedliśmy kolacje (pizze), nieco pośpiewaliśmy (nauczyliśmy się nowej piosnki mego wpadającej w ucho “en el medio de la noche…”) i było bardzo ciepło i simpatico! A zaraz za oknem rozbrzmiewał koncert metalowy!

25.03.2008 (wt.)
Rio Gallegos

Tak naprawdę w Rio Gallegos nie ma nic ciekawego do oglądania…
Dziś wyruszamy stad wreszcie do Puerto Natales w Chile!
Udajemy się na dworzec autobusów i czekamy na autobus do Gyer Aike (ok. 20 km za Rio Gallegos). Nie ma ceny u przewoźnika na to miejsce, bo to tylko posterunek policji, ale proponują nam, byśmy się dogadali z kierowca. Po ustaleniach, ze jedziemy tam za 4 peso / os. ładujemy się do autobusu i w mig jesteśmy w Gyer Aike. Kilkakrotnie próbuję płacić kierowcy za nasz transport, a on wciąż, ze “despues” (później). Okazuje się, ze przy wysiadce wcale nie chce od nas pieniążków i życzy nam szczęśliwej podróży!
Drałujemy ok. 45 min. mało uczęszczana droga, na której odbywają się akurat jakieś roboty i generalnie to nic nie jeździ… W końcu coś się zatrzymuje, ale jedzie tylko kilka km dalej, a zaś nas informują, ze tu to w ogóle kiepsko jeżdżą i trzeba iść na inna drogę. Co robić… drałujemy z powrotem :)!
Znów posterunek policji, gdzie usłużny policjant sam pyta ludzi, czy nas nie zabiorą! Miluuusio!
Przyjeżdża w końcu o 11.00 autobus liniowy do Puerto Natales i płacąc 30 peso / os. podążamy do miejsca docelowego. Granice jak zwykle oddalone od siebie a na dodatek do Chile nie można wwozić jedzenia (świeżych produktów jak owoców czy mięsa). A my ze sobą mamy ryże, fasole, ser itd. W rezultacie kasują nam cebulkę i chcą porwać salami!!! Ale zjadamy je szybko na miejscu
17.00. W PUERTO NATALES akcja bankomat (jesteśmy bez chilijskich środków fin.) oraz palnik. Butle 450 gramów wozimy już ze sobą od Buenos, ale okazało się, ze palnik nie działa (wieziony aż z Polski!). W Rio Gallegos każdy mówił, ze do wyrzucenia, a tutaj proszę! Niespodzianka! Wystarczy włożyć kawałek materiału w pokrętło i palnik jak nowy (za 1.500 peso chilijskich, czyli równowartość kleju kropelka)!
Przy tej okazji polecam sklep, gdzie tak mili ludzie nam naprawili palnik: Alex Aguilar, Bulnes 495 - Prat No 297!
CONAF zmienił swoja siedzibę. Nie jest już na O’Higgins 584. Jest tam teraz hostel Yagan. Pytajcie, gdzie jest siedziba CONAFu.
W Puerto Natales decydujemy się na kemping, bo jest już późno (2.500 na 2.000 peso ch. / os.).

Chile. Torres del Paine

26.03.2008 (śr.)
Puerto Natales. Kemping (fajny, jest toaleta, łazienka, można korzystać z wnętrza, restauracja i hostel)

Raniutko o 7.30 wyrusza autobus do Torres del Paine - ponoć najlepszego parku narodowego w całej Ameryce Południowej!
Kupujemy bilety na autobus w dwie strony (10.000 na 8.000 peso / os.) i po godzinnym krążeniu po mieście (autobus podjeżdża pod miejsca noclegowe, jeśli się wcześniej zaanonsuje, ze chce się być odebranym) około 11.00 docieramy do parku. wstęp kosztuje 15.000 peso ch. (około 75 PLN).
Postanawiamy wysiąść w Lago Amarga i zrobić “W”, co ma nam zająć około 5 dni.
Uwaga: na kempingach są myszy i przegryzają namioty. Należy wieszać jedzenie na sznurku w bezpiecznej odległości od ziemi, ścian i wszystkim innym po czym gryzoń ewentualnie mógłby się wdrapać. nie trzymać go w namiocie!
W niektórych miejscach można kupić produkty do jedzenia, oczywiście nieco drożnej, ale bez tragedii. Wiadomo zapas trzeba wziąć z Puerto Natales. Wchodzi w grę opcja tylko namiotowa, bo noclegi są strasznie drogi i gotowe jedzenie tez.
Najlepszy czas to przełom marca i kwietnia: mało ludzi, ceny niższe, pogoda nam dopisała, część kempingów jest już zamknięta = nie trzeba za nie płacić (3.500 peso ch. / os.)
Weźcie mało rzeczy. Naprawdę mało :)!
Na bezczela można się wykąpać w niektórych hostelach (polecam Pahoe);)!
Miedzy Dicksonem a Seron jest wiele miejsc, gdzie można się rozbić, jak Guardaparque nie zauważą!
Bierzemy busik za 1.000 peso ch. do Hosteria Las Torres. Tam spotykamy drugich Polaków w czasie naszej prawie dwumiesięcznej wyprawy: Łukasza i Asie - wyjadaczy: podróżują już 15 miesięcy!!
Udajemy się do Campamento Torres (Chileno zamknięte) w wchodzimy na mirador (punkt widokowy), gdzie podziwiamy Torres del Paine (Wieże Torres) - największa atrakcja parku! Trzy pionowe (z daleka wyglądające jak gładkie) góry, wznoszące się nad małym jeziorkiem. Atrakcja jest obserwowanie wschodu słońca zza wież. My jednak się na to nie decydujemy. Na kempingu spotykamy Chilijczyka, który mówi po polsku, bo grał w rugby w Szczecinie!

27.03.2008 (czw.) - 01.04.2008 (wt.)
Torres del Paine

Ach! Co Wam będę pisał jakie trasy w ile czasu przeszliśmy! Park jest piękny! W skrócie: mieliśmy zrobić tylko “W” (5 dni), ale obeszliśmy cały parku (około 120 km) w 7 dni! Jest to połączenie wszystkich gór jakie do tej pory znam, z dodatkiem lodowców! Widoki są cudowne! Noclegi mega klimatyczne! Ludzie spotkani przesympatyczni! Czasem trochę się trzeba wysilić, ale dobrze planując jest w stanie się ze spokojem przejść całość! Mnóstwo zwierząt: paskudne myszy, co przegryzają namioty, kondory, jakieś orły czy sokoły, lisy co kradną buty (nie zostawiać przed namiotem!), sowy! Dzicz, natura, spokój, majestat gór! Widoki są powalające: na przykład wiatr podwiewający wodę, co wygląda, jakby się Nazgule budziły do łowów, panoramy 360 stopni na góry, lodowce niebieściutkie (a z nazwy szare - Grey), ptaszyska ogromne szukające jedzenia zaraz przy namiotach, możliwość wspinaczki po lodowcu (za 75.000 / 90.000 peso ch.). Największym prezentem jednak była dla nas pogoda - ani razu nie zmokliśmy mocno, a 2 dni mieliśmy pełnię lata! Koniec lodowca Grey wygląda jak siedziba Królowej Śniegu! Super klimatyczne jest schronisko Dickson - na rozleglej polanie , a na dzień dobry rozbrzmiewał mój ulubiony Gentleman!
Na sam koniec kolejna niespodzianka: załapaliśmy się na autobus wycieczkowy do Administracion i mieliśmy 3h objazdówki po Parku na do widzenia! Tak właśnie zładowaliśmy w zasłużonych luksusach hostelowych 5.000 na 3.500 peso ch. bez śniadania w Puerto Natales…
Spaliśmy w:
Campamento Torres (toalety, strumyk, wiata, małe zakupy tez możliwe do zrobienia, nie wieje
2x Italiano (toalety, umywalka, wiata, guardaparque, strumyk, nie wieje, ale myyyyszy)
Los Guardias (dziura w ziemi jako toaleta, dzicz totalna, piękny mirador na Glaciar Grey)
Los Perros (toalety, prysznice, wiata z ¨koza¨, schronisko)
Coiron (…trawa, drzewa)
Pozdrawiamy serdecznie! Dziękujemy za życzenia świąteczne i inne oznaki pamięci! Całujemy!

02.04.2008 (śr.)
Puerto Natales. Chile

Zmierzamy w kierunku El Calafate, Argentyna, by zobaczyć lodowiec Perito Moreno!
Niby to tylko nieco więcej niż tydzień od ostatniego wpisu, a wydarzyło się całkiem sporo i przeżyć ogrom!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz