poniedziałek, 24 grudnia 2018

41 Chile Santiago, Valparaiso


Chile: Santiago, Valparaiso
Saturday, May 24th, 2008

Chile. Lo Vicuna

18.05.2008 (niedz.)
Lo Vicuña. Obispado (znaczy “biskupstwo” - kolejne po Rio Gallegos ;))

Dzień zakończenia kursu. Pobudka wyjątkowo o 4.40am, zamiast tradycyjnie o 4.00am, więc “żeśmyśmy się wyspaliśmy” ;)! Następnie mycie ząbków i dwugodzinna medytacja na dobry dzień (dzień dobry)! Następnie śniadanie gigant - trzeba było ze strony organizatorów wrzucić na stół wszystko, co zostało po kursie (a było tego dużo), a ze strony “pożeraczy” “nasycić” się na… jak najdłużej ;)! Należy wspomnieć, że potwierdziło swe przybycie ok. 70-u uczestników, a faktycznie pojawiły się 53 osoby. Pewnie żarełka nakupili na 70-tkę… - dobra nasza ;)! Opieszali dokonują naprawdę dobrowolnych wpłat na rzecz przyszłych kursów Vipassany (www.dhamma.com). Wszyscy “charlają” (czyli gaworzą) wesoło, no bo wreszcie można (po 9-10 dniach milczenia) ;)! Żegnają się wszyscy ze wszystkimi, ściskają, całują - jak na południowe kraje przystało. Jest milusi na maxa! My jeszcze pomagamy sprzątać nieco i wio do Putaendo (pół godzinki drogi - żebyśmy wiedzieli to wcześniej, to byśmy w ogóle nie czekali na “micro” (tak mówi się w Chile; w Argentynie natomiast autobus nazywają „colectivo”).
W Putaendo szok komunikacyjny - Internet! A wcześniej sms-y! Pamiętacie? Noble silencio (szlachetna cisza słowa, ciała i umysłu) :)! Zaraz po skończeniu, jak się okazało jednak buddyjskiego kursu, udajemy się do katolickiego kościoła („Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”?! ;)), a tam co?… To samo!!! Przesłanie wszystkich religii jest takie samo!!! Buddyzm i medytacja jawi sie mi bardziej indywidualne, Chrześcijaństwo bardziej kolektywne, ale pewnie do pewnego etapu - później już wszystko jest nienazwane… Mistycyzm, doświadczenie Boga, nirwana, oświecenie… Może to słowa, za którymi wydaje nam się, że skryte jest nie wiadomo co, a naprawdę wszystko jest proste i może wiele osób do tego doszło samemu, a szukają czegoś więcej bez potrzeby??… Wybaczcie małą dygresję - nie mogłem się powstrzymać… Jak to droga mi osoba mawia (pozdro M.P. ;)) “jest wiele dróg na szczyt” ;)!
Abstrahując od egzystencjalnych wynurzeń “przez łąki, przez pola” zawitalim ponownie do obispado, bo nam sie wysypał host w Valparaiso (Valpo) i mielim jeszcze zalegle sprawy. Po drodze byliśmy świadkami barbarzyńskiego popisu męczenia jałówek przez macho bydło-poganiaczy - fuj… W obispado już się wszyscy zmyli, więc mielim spokój i tu trochę przemilczę… Dodam jedynie, że pogoda niesamowicie współgrała z naszymi nastojami…

19.05.2008 (pon.)
Lo Vicuña. Obispado, namiot.
Zapomniawszy cudnego (Ewa pomaga: “cuchnącego” ;), choć wyprany) i będącego w częstym użyciu ręcznika z mikrofibry, jak i owszem galotów oraz super-ekstra “skarpetów” (zdobytych z punktów zebranych za tankowanie na stacji benzynowej ;)) udalim się wyjątkowo nie na stopa do Valparaiso. Autobus obwiózł nas tanio, ale za to po wszystkich przydrożnych chęchach…
Przykładowe ceny “micro” Putaendo - San Felipe - 400 CLP (2 PLN).
Polecamy wszystkim www.voipdiscout.com - darmowe rozmowy przez ok. 3 m-ce przez 3h z numerami stacjonarnymi, a z komórami taniej niż skype i oczywiście niż wszelka komunikacja stacjonarna w Polsce! Info od Poznaniaka-dusigrosza!
San Felipe - Valparaiso - 2.300 CLP (11.50 PLN).
W Valparaiso pogoda jak poprzednio, czyli deszczowo i zimnawo “crashujemy” się u Tatiany.

Chile. Valparaiso

20.05.2008 (wt.)
Valparaiso (potocznie “Valpo”). Tatiana

Na Vipassanie było ze sto słów-kluczy (pisanych wbrew zakazom po kryjomu w kiblu długopisem do wpisywania sie na sprzątanie, albo jak wszyscy spali, albo jak mięliśmy lux-”charlę” (pogawędki) po angielsku ;)). Ponieważ i tak padało, zajęliśmy się nadrabianiem zaległości. Uwierzycie, że naprawdę nie ma czasu na pewne rzeczy?! Powiecie: jak to?! Cztery miesiące wakacji!! Nic nie robią!! A wcale nie!!! Mnóstwo prozaicznych spraw do załatwienia, nie wspominając o “strategicznych” ideach! Tego dnia, x lat wcześniej świat miał to szczęście, że Ewa na nań przyszła! Mnie spotkało inne szczęście: z tej okazji skosztowałem empanady produkcji polskiej - “Made by Ewa”!
Żeby uczcić ten dzień, poszliśmy na winko (4.500+500 CLP = 25 PLN) do restauracji, gdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję SŁYSZEĆ tango na żywo, a nie tańczyć! Super klimatyczna knajpa i obsługa takoż!
Organizacyjnie: bilety do kina w Valpo - przedpremiera (”Czwórka” Indiany jest!!) 2.900 CLP (14.50 PLN), studencki - 2.200 CLP (11 PLN), pon.-czw. - 2.000 CLP (10 PLN).

21.05.2008 (środa)
Valparaiso. Tatiana

To ci niespodzianka nam sie trafiła! Okazało się, że dziś jest dzień wolny w Chile! Jakiś tam “jenerał” przegrał bitwę morka badaj z Peru, ale spartaczył tak bohatersko, że nawet pani prezydent (tego ponoć konserwatywnego kraju) pofatygowała się do Valpo, a na przede wszystkim NASZĄ cześć ;). Przy tej okazji, ściągnęły wszelkiej maści regimenta z całego Chile, by sie nam ładnie zaprezentować - jako spóźniony prezent na “Ewowe” urodzinki!
“Za mundurem panny sznurem”, a tu nawet w defilu brały udział białogłowy! Piechoty, orkiestry, wszystko było - ładnie ubrane, maszerujące aż milo, tylko nieco zmoczone, ale i tak git!
Valpo to miasto położone przy morzu, całkiem “importantny” port. Leży na wzgórzach, które przecinają “ascensory” (windy naziemne jak na Gubałówkę). Miasto może się pochwalić niezgorszymi grafitti.
Nie możemy pojąc, dlaczego loty z Europy są wiele tańsze, niż z Am. Płd. … Najtaniej na razie udało nam się znaleźć lot z Limy (Peru) do Madrytu (Hiszpania) za 790 USD…

22.05.2008 (czw.)
Valparaiso. Tatiana

Spadamy znów autobusikiem (są zniżki dla studentów!) do Santiago de Chile (1.500 CLP - darmozjady, czytaj “studenty” ;); 2.000 CLP - praworządni “uiszczacze” podatków budujący Ojczyne i zwiększający PKB).
Santiago de Chile…
Ale tu tłok! Miasto nowoczesne, ale jakoś męczące… Prawdą jest, że przemieszczanie z jednego miejsca w inne zabiera wieki, a na dodatek w godzinach szczytu (czyli prawie zawsze) gniotą cię, jak przysłowiową sardynkę “puszkową” ;)…
W Chile nie ma tak świetnie rozwiniętej informacji turystycznej, jak w Argentynie… Dadzą mapę +- centrum i to na tyle…
Żeby się zorientować w bardziej odległych rejonach należy szukać gdzie?! … W książce telefonicznej oczywiście! Na końcu takowej są mapy bardziej szczegółowe…
Inne przydatne linki to:
www.transantiago.cl - komunikacja miejska
Informacja turystyczna:
www.lun.cl
www.turismoycultura.cl
www.sernatur.cl

Dla maniaków jest w Santiago szkoła choy lee fut (kung fu), ale akurat nie było treningów tego dnia, kiedy mięliśmy czas nawiedzić następców Bruce Lee…
Naprawiamy za 5.000 CLP (25 PLN) “spadnięty” aparat Ewy (serwis w centrum Nueva York 52, oficina 316, na którymś tam piętrze - jakby się naszym “następcom” coś złego ze sprzętem stało).
Kolejna misja to kupno butów… Jedne zostawiłem w El Bolson (chyba je wziął znajomy Argentyńczyk, bo NAPRAWDĘ jego były w gorszym stanie, niż moje - choć nie wiem, jak to możliwe). Wysłużone “adiki” wołają jeść i zasadniczo nie przepadają za deszczem - brzydko im się „odbija” i “jedzie” z paszczy ;)!
Tak więc nawiedziliśmy kilka sklepów outdoorowych (a wcale ich nie ma tak wiele, jakby się można spodziewać po siedmio milionowym mieście). Raczej koncentrują się w okolicach stacji metra linia czerwona “Escuela Militar”. Są to: “Just climbing”, ” La Cumbre” i “Andes Gear”. Ten ostatni stał się posiadaczem moich 76.900 CLP (385 PLN) - nie chciał dać zniżki (bufon jeden ;)), a ja rozkoszuję się nowymi Asolo z Gore-texem z podróbą podeszwy Vibram. Podsumowując chyba wiele taniej (o ile w ogóle) niż w Polszy nie jest, ale ponoć w Boliwii i Peru trudno dostać tak luksusowy sprzęt, a boję się, że “trzypaskowy szpan” może po drodze zastrajkować ;)…
W myśl zasady “lepiej późno niż wcale” Ewa otrzymuje “mikrowłóknisty” ręcznik, koloru “rojo” (czerwony) w miejsce trzech zgubionych ;)! (7.900 CLP = 39.50 PLN).
Lądujemy u Claudio (jaka miła rodzina, naprawdę z klimatem mega domowym; Claudio bardzo aktywny fizycznie - każdego dnia coś ćwiczy, a oprócz tego jeszcze pośpiewują sobie z chórkiem w domu rodzinnie! Bomba!).

23.05.2008 (pt.)
Santiago de Chile. Claudio

Tylko przyjechaliśmy po rzeczy i jadziem do Los Andes “micro” Ahumeda (jak dla mnie “Ahu-menda”, bo droga ;)) (2.900 CLP = 14.50 PLN) ze stacji Los Heroes. Pewnie z głównego dworca jest taniej…
Z Los Andes udaję się do obispado, bo niestety “zaginiątka” miały przyjechać do Santiago, ale się miejsce na małą reklamoweczkę w aucie nie znalazło i nie przyjechały… Czyli jak nie “góra do Mahometa, to… Wąsal do obispado ;)”… Kosztowało to chyba z 5h jazdy w tą i z powrotem i ok. 1.500 CLP (7.50 PLN). Warto było! Ręczniczek Fjorda Nansena i bielizna wytęskniona powróciły na prawowite łono - moje ;)!
Ewa w tym czasie przemierzała sieć!
W Chile są przynajmniej dwie fajne rzeczy: tanie winogrona (400 CLP = 2 PLN / 1 kg - w końcu (a może właśnie dlatego) wino jest też tanie, nie?! Tylko dlaczego tak nie jest w Argentynie?!) oraz małże (400 CLP = 2 PLN).
Dajemy na stopa (czyli tradycyjnie do pewnego momentu) do Rio Blanco (1.650 m n.p.m.) w Andach, przed przejsciem Libertador. Należy zaznaczyć, że mieliśmy szczęście: akurat tego dnia otworzyli przejście przez Andy. Wcześniej padało (tak, tak - tych butów w Santiago to w deszczu “szukalim”) i przejście było zamknięte. Napiszę prawie jak Wałęsa powiedział “i tak, i nie” – w odniesieniu do posiadanego szczęścia… Jednak aż tak wiele jego nie “mielim”, bo jesienią (a tu taka właśnie pora roku) na noc się przejście zamyka…
Nie pozostało nam nic, jak tylko czekać do rana, a tu “wykazalim” się zmysłem “bussinesowym” i za 8 USD oraz budzik Ewy (z małą usterka) mieliśmy łóżeczka w pokoiku, a nie materace w namiociku ;)! Pamietajta, na jakiej wysokości jesteśmy i że to Andy!!! Należy dodać, że mili ludzie nawet nas kawunią poczęstowali i bułą, a szczególnie nas rozczulili masełkiem gratis :)!

24.05.2008 (sob.)
Rio Blanco (8 USD i budzik Ewy ;))
Po sowitym wyspaniu się - dalej na stopa! Ślimakiem 30-kilka zakrętasów w górę i granica miedzy Chile i Argentyna w środku tunelu Libertador na wysokości badaj 3.200 m n.p.m. już za nami!
Trasa przez Andy jest meeega malownicza! Piękna dolina, super kolory gór, obok pozostałości po kolejce wąskotorowej wraz z mostami, tunelami, “cobiertami” (ochronami przed śniegiem). Przekraczając to samo przejście ok. 3 tyg. wcześniej, daje się zauważyć, że śniegu przybyło! Gdy są ciężkie warunki, zamykają przejście na kilka dni, a nawet tygodni! Mieliśmy szczęście, że my nie “musielim” czekać tak długo! Czekamy z naszym transportowym dobrodziejem około 1h na cle (super obskurne “comedory” - jadalnie, że o toaletach nie wspomne… Przy okazji wiecie, że się papiór przeważnie wyrzuca do kosza, nie do muszli?! ;)). Po kontynuowaniu drogi jeszcze przez jakąś godzinkę, kierowca nas informuje, że dopiero za 4,5h jedzie dalej…
No nic… Jesteśmy w Argentynie, po Andach, w Uspallata. Jest ciemno, nie mamy po co jechać do Mendozy, bo jakaś niejasna sytuacja z noclegiem, więc namiot w polu i do rana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz