poniedziałek, 24 grudnia 2018

42 Argentyna Mendoza, Talampaya P.N., La Rioja

Argentyna: Uspallata, Mendoza, Pitquia (Talampaya Parque Nacional), La Rioja
Thursday, May 29th, 2008

25.05.2008 (niedz.)
Uspallata.

Wymuszony nocleg… A już planowaliśmy, gdzie iść poprzedniego dnia na milongę, do tangerii :(…
Łapiemy stopa i kto nas bierze?! Ten sam gość, co to wczoraj za 4,5h miał jechać! No cóż pojechał jakieś 13,5h później, ale kto tam by go łapał za słówka - ważne, ze jedziemy i to wiele szybciej niż górach :)!
To pewnie temat na osobnego posta - stop ciężarówkami… Na razie jesteśmy na etapie, że chyba nie chce nam się już gadać, no i trochę głupio, jak ktoś się pyta jak długo jeździmy, a my na to, że cztery miesiące… Poza tym są wolne i nie każdy częstuje mate ;)!
Z przyjemnych stron Uspallata należy wspomnieć, że powołując się na “Lonely Planet” właśnie w tej okolicy kręcili ” Siedem lat w Tybecie” z Bradem Pittem, “czylim” nie kłamał, że malownicze górki!
Dobijamy do Mendozy - już nie pierwszy raz! Ha! Stali bywalcy jesteśmy!
Znów niespodzianka! Święto Ojczyzny! Tym razem innej - argentyńskiej! Nie ma parad jak w Chile, ale na głównym placu prezentuje wojsko swój sprzęt, żeby ziomki wiedziały na co idą podatki (ale coś na Falklandach / Islas Malvinas Wam to nie pomogło, co?! ;)). Przyglądamy się też popisom clowna, co to nawet zauważył, że nie przemęczam się klaskaniem i musiałem sam nadrabiać zaś ;)!
Po drodze wcinamy lody argentyńskie, które serdecznie polecamy i jak na Dzień Boży przystało ładujemy na “misie” (misa = msza).
Zaś do naszych wesołych hostów zaopatrzeni w przednie winko za 13 ARS (ok. 9.50 PLN) / 1,25l :))).
Francuski kucharz niestety “pobrudził naczynia” ;), czyli przygotował naleśniczki z grzybami, inne z ruccolą, a do tego “zawijańce” z buraczków i sera - mniam! No ale gary trzeba było pozmywać!

26.05.2008 (pon.)
Mendoza. Francois (jak na Francuza przystało ;)), Leandro, Pepe

Metoda stopowa - optimum kosztowe: wyjeżdżamy z miasta (3.10 ARS = 2.30 PLN) i łapiemy stopa za miastem, w spokoju :)! Po drodze dowiadujemy się, że w Argentynie, w pobliżu miejsca, gdzie akurat “jechalim” jest rezerwat Indian: żyją w domach “adobe”, czyli z błota i słomy, a część tych, którym pomógł Kościół wyedukować się w mieście i załatwił mieszkanie, wracają jednak do swej komuny…
W San Juan wcinamy super buły z ulicy za 3 ARS (2.25 PLN) z mielonym :)!
Mijamy stopując “sanktuarium” Difunty Correi, gdzie nawet nie chce nam się zatrzymywać i ładujemy po nocy w Pitquia…
Chcieliśmy dobić do Valle de la luna (w Ischigualasto), albo Talampaya, ale się nie złożyło… Jednak te odległości w Argentynie są ogromne, no i nie zawsze odjeżdża autobus akurat wtedy, gdy dobiliśmy na dworzec autobusowy ;)…
Po “zapytce” instalujemy nasz domek przy posterunku policji (wcześniej nam sugerowali bez zażenowania, byśmy się “glebnęli” na dworcu autobusowym, ale za dużo ludzi się kręciło - nie tak, jak w Chinach, przy parku Jiu Hua Shan ;)). Milusi - jednak w namiociku cieplutko ;)!

Argentina. Patquia, Talampaya

27.05.2008 (wtorek)
Pitquia. Za posterunkiem Policji

O 8.00 am mamy autobus do Talampaya (13 ARS = 9.25 PLN). Około 10.00 am dobijamy na miejsce.
Ischigualasto (Valle de la luna) jest oddalone 20km od głównej drogi. Można się tam dostać tylko własnym autem lub z agencją - rezygnujemy… Wstęp do Talampaya kosztuje 20 ARS (14.50 PLN). Poruszać można się podobnie, jak w Ischigualato: własnym autem wraz z towarzyszącym “guardaparque’iem“, bądź (tu dla nas ulepszenie) busikiem parkowym, tyle, że 45 ARS (33 PLN) za 2,5h wycieczkę.
No cóż… Już tu jesteśmy, mimo, ze nie “zwyklim” być typowymi turystami, jeśli chcemy coś zobaczyć, nie mamy za bardzo wyboru.
Trochę dżaźnią dowcipy opowiadane przez strażnika pewnie każdej wycieczce, ale cóż… Jest nas siedem osób: 2 Francuzów, Finlandczyk - studiują w Buenos, dwie Argentynki i my.
Park jest naprawdę śliczny! Dość fajnym bajerem jest echo, powtarzające się 4-5 krotnie, a to dzięki pionowym ścianom, wysokim na 150m.
Krajobraz pustynny, nieco jak w Am. Północnej, w The Arches :)… Edukują nas też w “naskalnych wyżłobieniach” (jak to się nazywało?! ;))…
Wracamy stopem do Pitquia i stamtąd busem do La Rioja (7 ARS = 5.10 PLN). Gości nas przemiły Gonzalo (oczywiście z Gonzalezem pomyliłem ;)). Ma dwóch braci (m.in. Diego) i siostrę Veronicę. Przesympatyczny typ!

http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/ArgentinaPatquiaTalampaya#

28.05.2008 (śr.)
La Rioja. Gonzalo

Ewa oddala rzeczy do pralni, dziś odebrała. Dzień organizacyjny: pranie, internet - czasami trzeba… Czyli właśnie to DLA WAS piszemy! ;)))
Całusy! Jutro do San Miguel de Tucuman, zaś Salta, a później… BOLIWIA!!! Wreszcie!!! :)))
Fotek brak, bo Internet zmienił koszulkę lidera (do tej pory najtańszy 1.50 ARS = 1.10 PLN, a teraz znaleźliśmy za 1.20 ARS, ale bez słuchawek), ale wolny straszliwie.
Na pocieszenie kilka fotek z treku w Andach z Claudio! Do tej pory najwyżej, jak byliśmy 4.200 m. n.p.m.!
http://www.cerros.cl/Pintor040508/index.htm [ponownie]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz